wtorek, 30 października 2012

Na surowo - len i pierwszy śnieg .

W weekend spadł nieoczekiwanie śnieg. Ten pierwszy zawsze wywołuje emocje, nie tylko u najmłodszych. Na kilka dni zrobiło się niemal świątecznie, skojarzenia same tłoczyły się do głowy.
I choć po pierwszym śniegu nie ma już prawie śladu, powietrze już wyraźnie inne, ostrzejsze i chwilami szczypiące w nosy.

Szczęście.
Spełnienie.
Pasja.
...a właściwie kolejność proponuję inną : Pasja. Spełnienie. Szczęście.
"Pasja to życie" przeczytałam ostatnio na dużych reklamach. Podpisuje się pod tym oburącz.
W szczelnie wypełnionych dniach muszę znaleźć choćby chwilkę na swoje pasje. Choćby z dziećmi na kolanie ;) Inaczej dudni mi w głowie to i owo, co to bym zrobić nie chciała, co uszyć, co zgłębić, czego się nauczyć, co nadrobić, a czego spróbować.
Te malownicze zwoje prawdziwie naturalnego lnu, w postaci starych worków nie dawały mi ostatnio spokoju...


I choć warunki były mało sprzyjające, potrzeba tworzenia była silniejsza. I tak oto z panną roczniaczką na jednym kolanie, z kawalerem trzylatkiem na drugim i z nogą na pedale maszyny powstała nowa poducha. Surowa, vintage'owa. Idealna w moje wnętrza i na tą porę roku.
Pionowy, czerwony pasek ma tutaj swój debiut.



  
To nie koniec surowych, lnianych opowieści.
Spójrzcie na te dwa świeczniki. 


Ładne? Nie bardzo. Do wykorzystania? Na pewno :)
Oto baaardzo przyjemna, surowa, nowa lampka. Vintage'owa oczywiście ;)





Żegnam się z Wami, chłonąc jeszcze przez moment przyjemną chwilę relaksu...z Szymborską w tle...uwielbiam...



******

Wszystkich zainteresowanych co wyszło i do czego było mi potrzebne to łóżeczko, zapraszam na moją fotograficzną stronkę : annatrochanowska.pl :) A jeśli się spodoba... bardzo ucieszę się z kolejnych polubień strony ;))


Przed malowaniem:

Pozdrawiam wszystkich zaglądających do Białego Kredensu :) i zmykam załatwiać resztę spraw zaplanowanych na ten dzień ;)



Wspaniałego dnia, Kochani!


piątek, 28 września 2012

Kilka drobiazgów.

Przyznam się Wam: byłam już niemal pewna, że nastał kres mojego blogowania.
Przyczyna? Ta główna prozaiczna- czas wolny rozmiarów mikroskopijnych...
Nie bez znaczenia jest także fakt, że inna moja pasja wzięła górę nad wszystkim i to ją zgłębiam teraz w każdym wolnym momencie, który raczy mnie odnaleźć. Mowa o fotografii dziecięcej. Studyjnej ;) Zawsze chciałam to robić i chcę, aby to był teraz TEN czas. Ciągle trenuję, bo fotografia studyjna do łatwych nie należy ;)
Chciałam przy okazji podziękować Wam, za wszystkie lajki i te serdeczne "dyskusje" na mailach :)
Nie wiem, czy znacie to uczucie, kiedy  tacy wirtualni przyjaciele potrafią dodać większych skrzydeł niż te realne istoty dookoła? Dla mnie bezcenne! Dające kopa motywacji i wiarę w swoje - czasem kulejące jeszcze - umiejętności. Dziękuję Wam ogroooomnie! :********
Dlatego też postanowiłam wpaść chociaż na chwilkę, aby nie zmarnować tych wszystkich - no, wieloletnich można by już rzec - znajomości.

W związku z powyższym kompletuję "gadżety" sesyjne, które poza sesjami zdobią także mój dom.
Jakiś czas temu udało mi się kupić coś, o czym marzyłam już dawno, a mianowicie bardzo stary wózek dla lalek . Jest w idealnym wręcz stanie i...zakochałam się w nim:
U mnie opcja z misiami:)



W przesyłce znalazłam jeszcze małego, ale jakże trafionego gratisa :))
Porcelanową, wiekową lalkę...

Oprócz gadżetów większych gabarytowo, gromadzę różne opaski na główki niemowlęce, których to szycie i wymyślanie stało się całkiem fajny zajęciem:
Jedna z nich, oczywiście w klimatach retro, nie umiem już inaczej ;))



A to już czepek, który uszyłam kilka dni temu na potrzeby sesji :


Po resztę odsyłam na www.annatrochanowska.pl
Jeśli się komuś spodobają moje zdjęcia, uśmiecham się po "lajka" ;)

*********

Dom dekoruję ostatnio tylko drobiazgami, doszywając nowe poduchy czy zmieniając tekstylia.
Muszę Wam koniecznie pokazać co zawładnęło moim sercem i spotykamy się teraz kilka razy dziennie ;) choćby przy śniadaniu.
Mowa o lnianej serwetce w kolorze pudrowego różu. Uwielbiam...






Tym smacznym akcentem kończę na dzisiaj, a skradzioną chwilkę może uda mi się jeszcze o moment przedłużyć, racząc się jesiennym słońcem...


Pozdrawiam, do następnego razu!

sobota, 1 września 2012

U schyłku lata...

Witajcie blogowe koleżanki!

Jak przystało na pierwszy dzień września, po dłuższych wagarach melduję się ponownie na blogu.

Lato nam się kończy, to takie powtarzalne i przewidywalne, a jednak strasznie mi z tego powodu niewesoło. Patrzę na ogród i aż nie chcę myśleć, że niebawem nie będzie już tak bujny i sielski.
Mam nadzieję, że letniej energii, słonecznych wspomnień i słoiczków z zaprawami starczy na wszystkie długie, jesienne wieczory. Dla pewności, tak na wszelki wypadek nie omijam żadnej okazji, by napawać się urokiem lata...


                                        ...a wszystko co letnie chcę zachować jak najdłużej...

Wszelakie słoiczki magazynuję tak na wszelki wypadek. Poza owocowymi przetworami, wykorzystuję je jako elementy dekoracyjne. Obwiązane w miękki drut służą mi często za wiszące latarenki ( w ogrodzie o zmierzchu niezastąpione !!!) lub też za wazoniki do kwiatów, które podwieszam..gdziekolwiek. Tym razem, na pobielonej okiennicy suszę w ten sposób hortensje.





Gdzieś po drodze obchodziłam imieniny. Obdarowana zostałam pięknymi prezentami. Cieszę się z nich ogromnie, ponieważ są całkowicie w moim stylu, guście i jeszcze niektóre z nich przywędrowały prosto z Francji, z mojego ulubionego sklepu Maisons du Monde.





Jedną z niespodzianek jaka na mnie w imieninowy ranek czekała był sernik z białą czekoladą i jagodami. Wyglądał tak malowniczo, że nie mogłam go nie uwiecznić!
Hand made by my husband ;)

  
i jak tu nie kochać lata za te pyszności gdzie nie spojrzeć???
O każdej porze, choćby na śniadanie...


A letnie śniadania były w tym roku wyjątkowo smakowite, też rodem z Francji ;)
Zasmakowaliśmy w rogalikach z ciasta francuskiego. Wypiekane co rano w piekarniku, ogarniały cały dom oszałamiającym wręcz zapachem. Na szczęście okazały się nie groźne dla figury ;))


...i choć pojawiają się jeszcze na śniadaniowym stole, nie smakują już jakby tak samo jak w pełni lata.

******

A teraz "ogłoszenia parafialne" ;)

1)  W aktualnym numerze Aktywnej Mamy ukazał się ze mną duży wywiad ze zdjęciami :) (Tak na marginesie polecam tą gazetę, wcześniej nie zaglądałam do niej, a jest naprawdę bardzo ciekawa)
Redaktorka nadała mu tytuł " Niepowtarzalny charakter" :)) To tak gdyby ktoś nie mógł znaleźć o który artykuł chodzi ;)
Zainteresowanych odsyłam do Empików.

2) Ruszyłam z fotografią dziecięcą. Marzyłam o tym od dawna. Chciałabym abyście wyraziły swoje zdanie na temat pierwszych zdjęć.
Zainteresowanych odsyłam do www.annatrochanowska.pl  
Jeśli przypadnie do gustu proszę o "lajki" na fb. :)


Z góry dziękuję :))

Pozdrawiam i życzę jeszcze dużo słonecznych dni i ciepłych nocy!

czwartek, 19 lipca 2012

Małe metamorfozy : skrzynia



 Gdzieś pomiędzy pracą, codziennymi obowiązkami, opieką nad dwójką maluszków staram się znaleźć choć chwilę dla siebie..W tym czasie zgłębiam swoje stare pasje i odkrywam radość z nowych...

Dziś chciałam Wam pokazać kolejną metamorfozę.
Jeśli macie na ogrodzie lub balkonie jakąś wysłużoną skrzynię, donicę lub pojemnik, a chciałybyście cieszyć oko czymś bardziej gustownym i "nowym" bez wydawania kolejnych pieniędzy, mam dla was propozycję. Moja skrzynia wyglądała nad wyraz smutno i nudno. Nadałam jej nowego ducha, oczywiście ducha o imieniu Shabby ;)

przed:

po:





W tym roku po raz pierwszy do kompozycji kwiatowych włączyłam werbenę. Nawet nie spodziewałam się, że okaże się taką wdzięczną roślinką!

  Wracając do skrzyń, metamorfozie zostały poddane wszystkie 4, stojące na moim tarasie..Aby jednak nie przedobrzyć, napisami ozdobiłam tylko dwie z nich..Poza tym napis malowałam odręcznie, cieniutkim pędzelkiem, na kolanach, a z nieba lał się żar.. Po dwóch i tak miałam dosyć ;)


Tego lata z zamiłowaniem rozsadzałam i mnożyłam zioła, w szczególności miętę.
Po raz kolejny niezawodne okazały się skrzynki po owocach. Środek wyłożyłam fliseliną ogrodową, na spodzie zrobiłam drenaż z kamieni i widać warunki okazały się sprzyjające, bo mięta rośnie jak szalona!

Na koniec chciałam pokazać Wam, jakie cudowne kolory przybrała w tym roku, zupełnie niespodziewanie, jedna z moich hortensji.
Na jednym kwiatostanie mienią się pastele kremu, fioletu, różu i błękitu. 






Pozdrawiam lipcowo!